Dlaczego piszę? Ciuciubabka i inne zabawy…

Żyję w kraju, w którym ciężko jest robić coś bez celu. Wszystko musi być po coś. Mało kto pyta o powody – dużo częściej od klasycznego warum słyszę ostrzejsze wofür albo wozu. Z nutką oskarżenia. Wtedy trzeba się wytłumaczyć, chociażby przed samym sobą. Celowość, sensowność, projektowe myślenie nawet poza światem biznesowym – to całe Niemcy. Jak idziesz na jogging, to dla zdrowia, jak pozwalasz dzieciom się nudzić, to nazywasz to freies Spielen i powołujesz się na filozofię, że nuda wzmacnia kreatywność. Więc nawet nudzisz się trzeba po coś. Albo chociaż z jakiegoś konkretnego powodu, który inni zrozumieją, zaaprobują. Za długo tu żyję, żeby tak po prostu o tym zapomnieć i pisać nie zadając sobie tych pytań. Co wnosisz tym, co robisz? Czy jest to coś niepowtarzalnego, czy chociaż nowego? Czy sprawi to jakąś różnicę, czy sprawi cokolwiek? Poprzeczka leży wysoko, jakby stale mieć ją przed oczyma, to człowiek z miejsca się nie ruszy.

Muszę pisać, żeby ochłonąć – od tych poprzeczek, od języka, którym powoli władam lepiej niż własnym, ale którego słowa wieczorami mnie męczą – Mehrwert (added value), Wirksamkeit (sprawczość), zielorientiert (skoncentrowany na celu).  Uspokoić się, nie drżeć o sens czy znaczenie tego, co robię, jak żyję. Wsłuchać się w dudnienie klawiatury pod palcami, wpatrywać się w litery, które pojawiają się na ekranie, jedna za drugą, zamieniają się w słowa, w zdania, w znaczenia. Czy to nie sprawczość? (pyta ktoś, kto jeszcze się nie uspokoił, za krótko pisał, za długo pracował.)

Uspokaja mnie nawet proces korekty, to długie przyciskanie Backspace, który zmazuje to, co jeszcze przed chwilą zdawało się być warte kartki. Na wymazane miejsce wchodzi coś nowego, bliskiego temu, co już tu było, ale jeszcze bliższe mnie, jakiejś dotąd niewypowiedzianej myśli. Obojętnie gdzie zacznę, słowa do czegoś mnie doprowadzą, jak dobra nawigacja, którą ktoś mi podarował i za mnie nastawił. Czasem okrężnie, ale to nic nie szkodzi.

Gdy piszę, świat jest w porządku, bo się nie miesza. Przynajmniej nie cały. Zapisuję tylko pewne jego  części, wybrane sytuacje, skojarzenia, dialogi. Resztę pomijam. 99 procent pewnie pomijam, ale nie jestem tego wtedy świadoma. Tworzę światy, w których czuję się bezpiecznie. Nie dlatego, że są jak bajki, to raczej małe lub większe dramaty prawdziwych ludzi, których poznałam. Ale znalazłam dla nich ramę i miejsce, oswoiłam je, teraz stały się moimi bezpiecznymi dramatami.

Czasem zastanawiam się, dlaczego akurat te trudne tematy? Mam znajomych, którzy mówią, że dozują sobie moje opowiadania, bo są ciężkie.  Dlaczego nie napiszesz czegoś lżejszego? pytają, a ja już słyszę to oskarżycielskie wofür i już zaczynam się bronić, choć przecież chcą dobrze. Nie znam odpowiedzi, ale znam podobne pytanie, z tą samą chyba nieznaną mi odpowiedzią. Dlaczego ze wszystkich autorów rosyjskich i niemieckich, do dogłębnego studiowania w jednym semestrze wybrałam akurat Dostojewskiego i Kafkę? To był mój najszczęśliwszy semestr, czułam, że właśnie po to tu jestem. Szalona jesteś, i tyle ktoś to kiedyś skwitował. Szalona to była Nastasja Fillipowna. Uśmiech, bo co innego.

Gdy piszę, mało słyszę i mało widzę. Dzieci tego nie lubią. Mówią, że jestem nieobecna, że się nie uśmiecham, a jak już, to nie do nich. Wyglądasz jak ślepa, powiedział mój synek raz, a ja przewróciłam oczami tak, że może białka rzeczywiście na chwilę wyszły mi na zewnątrz. Jakie to dziwne, że gdy piszę, czuję się w swojej skórze, a z zewnątrz wyglądam jak obca. Może żyję nie tym życiem, co trzeba? A może tak musi być, bo inaczej byłoby nudno – bez przejść, nierówności, półprawd. Wszystko byłoby proste, płaskie, jednoznaczne jak szczęście, o którym ktoś zapomniał i które się zestarzało. A tak można się stale szukać, gdzieś między lustrem a ekranem, dzieckiem a opowiadaniem. W dramatach innych ludzi. Grać z sensem w ciuciubabkę.

Chyba nie ma co się oszukiwać, że piszę dla innych, że dla ludzkości. Daleko mi do ludzkości, bliżej do samej siebie. Ale mimo to piszę chyba z nadzieją, że kogoś może jeszcze to, co robię, zainteresuje  – to byłby taki dobry skutek uboczny, najlepszy ze skutków, bo niewymierzony, taki przez przypadek, bez strategii, ani planu, ani nawet projektu.

Piszę, bo lubię i nic nie zamierzam. Albo się łudzę, a to już połowa opowieści.

One Comment

Dołącz do dyskusji...