Gombrowicz w Berlinie
Czytam W. Gombrowicza, Dziennik 1961-1966. Ostatnie tygodnie jego pobytu w Argentynie, Paryż, potem rok w Berlinie… Emigrant po 25 latach powracający do Europy…
Fragmenty z Berlina są dla mnie poruszające i pół wieku później tak samo aktualne. Gombrowicz ubiera w słowa to, czego ja tu na codzień już prawie nie dostrzegam, ale do czego się znowu budzę. Jego zdania są jak przetarcie okularów specjalną ściereczką, ot na przykład taki fragment:
No właśnie! Tę doniosłą rolę wykonywanej funkcji już kilka razy próbowałam tu ująć, ale nigdy nie dostrzegłam związku z samotnością, może nawet jakiegoś bardzo niemieckiego strachu przed tym, żeby wyjść poza opis własnych obowiązków, poza to, co praktyczne, użyteczne, odnoszące się do pewnego zadania. Ale ceną za to jest rzeczywiście…samotność.
Ostatnio rozmawiałam z dyrektorem jednego działu w mojej firmie. Narzekał, że nie ma zaufania do jednego pracownika i że klimat w zespole jest kiepski. Kiedy zaproponowałam wspólne spotkanie połączone z kolacją, żeby po prostu lepiej się poznać, bo członkowie zespołu widzieli się do tej pory tylko wirtualnie, spojrzał na mnie dziwnie i zapytał, co ma jedno do drugiego.
– Może i się trochę lepiej poznamy – dodał – dowiem się pewnie, co robi jego żona, ile ma dzieci, ale jak to rozwiąże nasz problem zaufania w pracy? Nie widzę związku…
Gombrowicz związek by dostrzegł, a ja nie widzę w takim razie wyjścia. Czuję się osaczona tymi granicami i cięciami, zarysowywaniem terenu wokół stąd-dotąd, uciekaniem od siebie w mapki przestrzeni, w definicje czy ustalenia.
Gombrowicz pisze o tym, czego mu brakuje, co on zauważa, a jednak jest w tym dla mnie niemałe pocieszenie, że jego subjektywne odczucia pokrywają się z moimi, że mogę podpisać się pod jego spostrzeżeniami i sama poczuć się mniej…samotna.
Jaki paradoks! Ale tak chyba właśnie jest… Niemiecki pęd naprzód jest zaplanowany, systematyczny, metodyczny rzeczywiście spokojny, ale niestrudzony i może dlatego osiąga to, co chce. To uskrzydlenie, o którym pisze mistrz, nie jest lotem Ikara, powiewem fantazji albo geniuszu, jest raczej skoncentrowaniem na rysunku technicznym, osiągnieciem perfekcji tu, na ziemi, a dopiero potem, po wnikliwej analizie wszystkich nieobecnych ryzyk, spokojnym wspięciem się w górę, coraz wyżej…
I ostatni cytat na dziś, chyba najmocniejszy:
Zaryzykuję odpowiedź. Tylko wtedy, kiedy ich rozkład dnia ma miejsce przeznaczone na refleksję. Jeśli jest przyzwolenie na zastanowienia się, na krótką pauzę w inżynierskim pędzie, na spojrzenie z góry i objęcie wzrokiem wszystkich szczegółów, kroków i kroczków, procesów i procesików. Wtedy może dostrzeże się coś pomiędzy, co zatrąca o sens przez duże S.
Ale tu wszystkie rzeczowniki pisze się z wielkiej…
I czy sam fakt, że potrzeba przyzwolenia nie stoi w sprzeczności z poczuciem wolności, które tu chyba niezbędne? Albo choć chęci wyjścia poza ramki, których nie widać, bo są tak głęboko…
Gombrowicz widzi.
One Comment
Jacek
Ojej, super jest to Twoje odczytanie Gombrowicza po tylu latach. I chyba rzeczywiście nadal bardzo aktualne, niestety…