Rozmowy na temat…
Izolacja nie jest strategią polityczną – mówi kolega z pracy. Zadbany czterdziestolatek, trójka dzieci w szkole Montessori pod Wolfsburgiem, bez ocen i covidowych szczepionek. – Polityka musi bazować na dialogu, na dopatrywaniu się furtek albo choćby furteczek w tej całej zagmatwanej sytuacji, na walce o porozumienie mimo wszystko. – Zamyśla się i po chwili wspomina o pasywnym sprzeciwie Gandiego: – Związać nieprzyjaciela ze sobą ekonomią, to wcale nie była taka głupia sprawa. Poza tym jest jeszcze passiver Widerstand…
Wyczuwam nutę melancholii w jego głosie. Podtrzymuję twarz na dłoniach opartych na biurku, żeby nie złapać się za głowę. Mam kamienny wyraz twarzy, widzę to w kwadraciku w prawym dolnym rogu, twarz jak numer strony. Nie wybucham śmiechem, niczym nie wybucham. Przecież nie warto tracić dobrego kolegi z pracy z powodu politycznego sporu.
– Ukraina to młody naród, prawda? – dopytuje inny znajomy. – Bardzo młody, oder?
To jego bardzo mnie się nie bardzo podoba. Wiem, co chce przez to powiedzieć, ale nie wypowie myśli do końca, ponieważ w obecnej sytuacji nie wypada. Klimat się zmienia.
Tłumaczę, na ile umiem, że jest to naród w wielu aspektach podobny do innych młodych, demokratycznych narodów, że Ukraińcy wprowadzali reformy, kraj się rozwijał i że to ta dobra droga stała się najprawdopodobniej przyczynkiem do ataku.
– Sukces sąsiada jest niebezpieczeństwem, delegitymizuje rządy Putina – tłumaczę, ale nie wiem, ile do niego dociera, przez tę kamerkę i mikrofon, przez pięćdziesiąt lat historii i doświadczenia, które nas dzieli.
Byliśmy przez komunę do tyłu, a teraz jakby jesteśmy pół wieku do przodu. Znamy się na Rosji, na Ukraińcach, na solidarności w cierpieniu.
– Dobrze z ekspertem porozmawiać… – dziękuje mi.
Jesteśmy poważani.
05.03.2022
U fryzjera młoda dziewczyna opowiada o wojnie, że ma koleżankę, której chłopak jest w Bundeswehr i że źle się dzieje. Od piętnastego marca mają być w pełnej gotowości. Opowiada, że ten chłopak chce się teraz żenić z jej przyjaciółką, na wszelki wypadek, chociaż chodzą ze sobą dopiero rok. Przyjaciółce głupio odmówić, choć zakochana chyba nie jest.
– Ten ślub nie byłby dla niej dobry, ale co zrobić? W obliczu wojny nie mówi się przecież żołnierzowi nie… – ciągnie zakręcając mi pasmo włosów na szczotkę.
Potem opowiada o dziadkach, którzy mieszkają na Sardynii, że jak tylko coś tu się będzie działo, to leci do nich. Nawet ostatnim samolotem, pakuje się i leci, tschöss und auf Wiedersehen! Bo to wyspa na samym południu, ale jeszcze NATO, strategiczne miejsce. Nie mam czasu dopytać, włosy już gotowe.
Muszę częściej chodzić do fryzjera. Na wojnę będę miała fryzurę jak się patrzy.
06.03.2022
Lody smakują tak samo, jak nie lepiej.
Zrobiłam zdjęcie migocącej karuzeli. Obok budka z goframi, kawą i popcornem oblanym czekoladą, jak na wesołym miasteczku. Zdjęcie zatytułowałabym Przed wojną, ale nie chcę czegoś wywołać, więc nie tytułuję. Siedzę na ławce, w słońcu i zamykam oczy. Podsłuchuję ojca, który po rosyjsku tłumaczy swojej młodszej córce, że ma się dzielić ze starszym bratem. Kupił im jedno kakao na dwoje i teraz nadzoruje, żeby brali po łyku. Gdy dziewczynka nie chce, tłumaczy jej, że jest przecież dobra, i że dzielić się trzeba. Podpisuję się pod każdym słowem, tylko jego ton mi się nie podoba, jest zbyt żandarmowy.
Gdyby nie ta wojna, pewnie nazwałabym go po prostu zasadniczym. Gdyby nie ten język, pewnie w ogóle bym go nie nazwała nie zwróciłabym uwagi. Siedzę na słońcu i daję się oślepiać.
Moje dziecko bawi się z najlepsze, akurat nie robi scen, przybiega od czasu do czasu się zameldować i leci na zjeżdżalnie. Wygląda na nadzwyczajnie dobrze wychowane i sama przez chwilę w to wierzę i sobie winszuję. Po chwili dopiero przypominam sobie, że to tylko dobry moment, kaprys mojego synka, że się akurat słucha, taki sam kaprys jak ten dziewczynki z ławeczki obok, która wylała kakao na ojca i pobiegła z moim synkiem na huśtawkę.
Konsekwencji nie było.