Blog – Jolanta Jonaszko

Co pozostanie po kolejnych Świętach? Choćby te sześć wrażeń…

Co tym razem zabieram ze sobą? Migawki, wrażenia, myśli niedomyślone do końca, doświadczenie przez małe d, zbyt jeszcze nieułożone, żeby zamienić się w argument albo rację, ale wystarczające, żeby zmusić do myślenia…:

1. Drugi dzień Świąt. Przepych wnętrza kościoła jednych przygniata, innych inspiruje, ale dla większości tu jest chyba już niezauważalny. Przywykli do złota, mozaik i witraży łykających słońce, a może nawet nie przywykli, bo zbyt szybko opuścili głowy. Większość dorosłych wpatruje się w posadzkę (podgrzewaną!), a dzieci z rozdziawionymi paszczami, z których wydobywają się kłęby pary, patrzą na sufit i palcem pokazują w stronę krzyża.

– Nie palcem – upomina mama.

– No to czym? – odpowiada obrażone dziecko i też spuszcza głowę.

Szopka cudna, podświetlona jak scena w teatrze, ale Maryja dziękuje za pieniążka tylko od 5 zł. Wtedy jej pastelowa głowa zaczyna miarowo potakiwać. Inne monety wpadają niezauważone, choć huk robią podobny. Echo woła o pomstę do nieba.

2. Kolędy, które łączą pokolenia. Przebijają się przez nostalgię staruszka i wzgardliwe spojrzenie młodziaka, łatwe melodie i trudne słowa, które po kolejnym powtórzeniu brzmią ładniej (głosy się rozgrzewają) choć wcale nie bardziej zrozumiale. Każdy nie rozumie po swojemu, ale ludzie jakby coraz sobie w tym dźwięcznym niezrozumieniu bliżsi. Wspólne wspomnienia i nadzieje, wspólne znaki zapytania. A poza tym to nic nie przebije się przez obficie zastawiony stół.

3. Grzyby, które nie są białymi albo brązowymi pieczarkami z folii, i smakują na las. Kapusta prawdziwie kiszona, powidła prawdziwie smażone. Ciekawe, że prawdziwe to dziś synonim niesklepowych, robionych, autentycznych. Tęsknimy za nieprzetworzonym i bezpośrednim. Jak pani w kasie, która zagaduje małą Natalkę o Mikołaja i prezenty, a na koniec dodaje, tylko nie mów szefowej, że tyle gadałyśmy, bo mnie zwolni. Z przymrużeniem dobrze zrobionego oka. W Niemczech to by nie przeszło. Nawet żartem.

4. Kilka myśli podczas Mszy Świętej

– Zatrzymać się i w coś poza samym sobą zapatrzyć to też umiejętność, obojętnie czy to krzyż czy kwadrat…

– Podać rękę obcemu człowiekowi, Ojcze Nasz w tą czy we wtą, to w dzisiejszych czasach rzadkość.

– Uklęknąć na zimnej posadzce i tego nie zauważyć. Dopiero po wstaniu poczuć ból kolan albo chłód albo cokolwiek. Zamyślić się albo zamodlić tak, że reszta staje się nieodczuwalna…

– Za dużo tu wielkich, wzniosłych, napuszonych pojęć, słów jak balony, nie potrafię uwierzyć, że mogą one zaprowadzić dojądkolwiek, zdaje mi się, że raczej przesłaniają nam obraz Boga, że trzebaby ułożyć swoje własne modlitwy i swoje milczenia, a na tych raz ustalonych ćwiczyć tylko pamięć i uspokajać nerwy potargane codziennością. Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu, jak było na początku teraz i zawsze i na wieki wieków…

– Mama – synek ciągnie mnie za rękach – a jak było na początku?

– Na jakim początku?

5. Kłótnie dzieci. Razem ciężko, a osobno źle. Rywalizacja, zazdrość, walka o uwagę, dżungla i my z naszym cywilizatorskim rozmachem  – tłumaczenia, tłumaczenia, tłumaczenia. Jak grochem o ścianę. Potem Amerykanka z Texasu w samolocie, która chwali naszych chłopców, że świetnie się zachowywali podczas lotu, może byc Pani z nich dumna mówi tak przekonana o swojej racji, że zaczynam jej wierzyć i być. Może powinnam zawsze nosić taką Amerykankę przy sobie? (w sobie?)

6. Poczucie wdzięczności i lekkości, gdy wchodzę do domu. Wrażenie, że tu nic nie jest tak naprawdę źle, a jak jest, to tak do naprawienia, że przejmujemy się blahostkami, że tu u nas to jeszcze kwestia nastawienia i perspektywy, a gdzie indziej to już kwestia rzeczywistości, a tą chyba ciężej zmienić.

Exit mobile version