Blog – Jolanta Jonaszko

Wychodzę z siebie, żeby coś zauważyć… kilka mroźnych perspektyw na koniec roku 2022

Jadę z teściem na zakupy. Wzdłuż białych żywopłotów z zasp, śniegu, który ledwie zgarnięty znowu napaduje. Wycieraczki przymarzły do zamglonej szyby, sople zwisające nad nami jak sztylety losu, a my ruszamy, opony jak opony, całoroczne, mówi teść i się uśmiecha, auto 22-letnie, ale nigdy nie zawiodło, to czemu teraz miałoby? To też argument, mocniejszy niż lista ryzyk sporządzona w klimatyzowanym biurze. Dojechaliśmy cało, mogło się źle skończyć, ale przecież zawsze może. Czuję po tej jeździe jakiś przyjemny fatalizm. Lżejszy od poczucia odpowiedzialności, od przymusu, żeby sprawdzić wszystkie koordynaty zanim podejmę jakąkolwiek decyzję (takie życie na GPS…).

Sople jak sztylety, w drodze na Wschód, Grudzień 2022

Na Zachodzie już prawie uwierzyłam, że mam na cały przebieg mojego życia wpływ, że to, co się dzieje wynika z moich kroków i wyborów (albo niedopatrzeń), że samam sobie winna (bo przecież poczucie winy to po prostu druga strona poczucia odpowiedzialności), a tu czuję się mała i bezsilna wobec losu, który niektórych oszczędza, a innym sprzyja, po której stronie jesteś, to tylko Luter wie, albo pasjans, albo wróżka na stacji paliw za rogiem.

Jedziemy spowrotem, a ja chucham na szybę i intensywnie myślę, żeby nie zamarznąć. Ile potrzeba dystansu, żeby być naprawdę wolnym człowiekiem? Żeby zauważyć reguły systemu, którym sie bezmyślnie podporządkowuję, spojrzeć z boku albo z góry jak Jenta w „Księgach Jakubowych” obserwująca samą siebie w łóżku, pisarkę za biurkiem i cały stworzony przez Tokarczuk świat? Osoba ponad czytelnikiem, narratorem, autorem, może nawet już nie osoba, a duch, samo spojrzenie bez ciała, na ten cały biały krajobraz…

A może pytanie powino brzmieć inaczej – ile potrzeba bliskości, żeby poczuć się naprawdę wolnym człowiekiem? Bliskości do życia innego niż nasze, wynikającej z udziału w codzienności innych ludzi, z urlopu, który pozwala nie tyle przyjrzeć się nowym lądom, co uważniej przysłuchać się rozmowom za nienaszym stołem, poczuć inną sobotę rano i poniedziałek oswojony nie po naszemu. Inne wyjazdy na inne zakupy, inne powietrze, inne wartości? Słowem – wyjść z naszego i na chwilę zadomowić się w butach (autach, mieszkaniach, myślach…) innego człowieka. Na chwilę wystarczająco długą, żeby mogła nas dotknąć, zmienić, ale nie za długą (żeby teściowie jeszcze z nami wytrzymali…).

Ktoś powie, poczekaj, możesz spojrzeć na siebie z dystansu i niekoniecznie od razu pchać się w inny świat, ale czy rzeczywiście możesz? Mówimy, że coś dało nam szerszą perspektywę, ale czy nie mamy wtedy na myśli właśnie spojrzenia z punktu widzenia drugiego człowieka? Bo czy istnieje jakakolwiek perspektywa nam dostępna niż ta drugiego człowieka? Czysty obiektywizm, Sprawiedliwość pisana z wielkiej, dla jednych spojrzenie Jenty, dla innych Boga….

Pustka i ślizgawka w drodze na Wschód, Grudzień 2022

– Ten Bóg wcale nie jest taki sprawiedliwy – narzeka mój siedmioletni synek, kiedy do snu czytam mu Biblię dla dzieci, Stary Testament – tylko karze i karze, jak nie powódź to susza, daleko tym karaniem nie zajedzie…

Do opowieści o Jezusie jeszcze nie dobrnęliśmy, ale zaraz przewertujemy kilka kartek, a on zmarszczy swoje młode czoło i powie, że tak przebaczać wszystko od razu to też trochę przesada i nie do końca sprawiedliwie, że powinni bardziej współpracować ze sobą, ci Bogowie…

Śmiać mi się chce, a jednocześnie podoba mi się ta jego młoda niezależna myśl, na którą mnie nie było w tym wieku stać. Za głęboko zrosłam się z tymi przypowieściami, żeby spojrzeć na nie po swojemu, za szybko znałam linijki Ewangelii na pamięć, żeby się im naprawdę przyjrzeć, przyswoić głębiej, choć po dziecięcemu. A on ma do nich dystans i cierpliwość połączone ze sporą dozą zaangażowania, jedno drugiemu przecież nie przeczy.

Żyjemy teraz dwa tygodnie z teściami, za oknami droga szybkiego ruchu na Terespol, wojna rzut beretem, ale ludzie zdają się spokojniejsi niż w spanikowanych Niemczech. Może po prostu pogodzeni z losem, cokolwiek ma przynieść. W Niemczech z przerażeniem słuchają wiadomości, mówią o ryzykach (jeszcze nie o stratach – mają tyle do stracenia, że już sama myśl o tym, że coś mogłoby się zmienić na gorsze nie przechodzi im przez gardła), wykupują olej, makarony, zgrzewki wody do ocieplanych piwnic (nie wszystkie niestety nadają się na bunkry, nie pomyśleli!), zabezpieczają się, jak tylko się da, wypełniają protokoły i listy rzeczy do zrobienia. Sprawdzają systemy alarmowe działające w całym kraju. A tu już nikt nic nie sprawdza, ten czas już minął, teraz można po prostu żyć dniem dzisiejszym, jedni powiedzą ślepo, naiwnie, a inni – szczęśliwie i nikt pewnie racji mieć nie będzie.

Zaraz jesteśmy na miejscu, brama przymarzła, moje dłonie też. Co jak co, ale brak tych podgrzewanych siedzeń. Myślę dalej, już niedługo, zaraz siądziemy za stołem i będziemy jeść aż do Sylwestra z przerwami na spanie. Ile potrzeba doświadczenia, żeby być naprawdę wolnym człowiekiem? A ile tupetu i charakteru? Pierwsze zdobywam, drugiego chyba nigdy nie miałam, ale to też kwestia porównań, więc sporna.

Kiedyś wracając z Polski obawiałam się, że mój niemiecki może się w ojczyźnie pogorszył, akcent mi stwardniał jak pięty bez pumeksu, a dziś czerpię z tych wyjazdów na Wschód siłę (i wagę! kalorie na przetrwanie…), żeby w pracy w koncernie zachować prawdziwy obiektywizm i nie dać się pętom hierarchii, mówić to, co myślę, uważnie, dyplomatycznie, ale bez polityki. Bez gry i bez strachu. Być sobą i od czasu do czasu z siebie wychodzić, nie łamać się i nie uginać jak dach altanki w ogródku pod topniejącym śniegem. Nadchodzi odwilż, a szkoda.

Exit mobile version