Polska z doskoku – szukając polskości razem z Gombrowiczem
Ostatnio sporo czytałam Polaków-podróżników, którzy jedną nogą w ojczyźnie, drugą na Zachodzie, zastanawiają się, czym jest ta cała polskość, którą noszą w sobie, z którą próbują się zmierzyć, rozstać albo pogodzić. Jadąc przez słoneczne i zupełnie nielistopadowe autostrady A3 i A9, czytałam na przykład dziennik-autobiografię W. Gombrowicza „Wspomnienia Polskie.” Dzieciństwo, młodość, studia i pierwsze próby pisania w Polsce, widziane i opisywane w innym czasie i miejscu – po upływie dwudziestu lat, na emigracji w Argentynie.
Po kilku godzinach lektury zastanawiam się, co ze mną z tego zostanie. Myśli znakomitych i elokwentnych jest w tych zapiskach wiele, ale ile jest takich, które nie tylko zachwycają, ale i dotykają? Odbijają się we mnie echem, może nawet coś rodzą? Gombrowicz, pierwszy raz w życiu odwiedzający Wawel, pisze:
„Wszystko zależało od tego, jaką miarą mierzyć będę te sarkofagi. Polską, lokalną, czy – europejską, światową? W skali naszej domowej to było rzeczywiście maksimum, w skali uniwersalnej ta katedra była jedną z wielu, ci wodzowie, króle, wieszczowie. ..Czy więc miałem zapomnieć tutaj o świecie i zamknąć się w mojej polskości? Czy też obowiązkiem moim było stać się tutaj Polakiem w skali światowej, wyczuwającym obecność świata?”
Gombrowicz przyznaje, że dopiero po wielu latach jest w stanie zadać to pytanie na poważnie, bez kpin, drwin i prowokacji, bez ośmieszania tego klasycznego polskiego samouwielbienia, które obserwował w powojennej Polsce. Nie miał wtedy jeszcze nic w ręku (Ferdydurke miała dopiero powstać), na czym mógłby się oprzeć – tylko wrodzony mu dystans do świata i wszystkiego, co napuszone, niechęć do heroizowania bohaterów narodowych (wtedy szczególnie Piłsudskiego) i do zamykania się w swojej narodowej pozłacanej skorupie. W wielu miejscach pisze, że przesadna duma z własnych osiągnięć i przechwałki towarzyszą narodom niepewnym, niedojrzałym, o młodej i słabej jeszcze demokracji.
Zastanawiam się, gdzie jesteśmy teraz, prawie 60 lat później (wspomniane myśli zapisane były w 1961). Ciężko uogólniać, już Gombrowiczowi było ciężko („trudno wypowiadać takie generalne sądy o Polsce, chociażby ze względu na przepaść dzielącą lud od inteligencji”, 137). Moje zdanie o Polsce wyrasta z kilku dni pobytów, co prawda regularnych, ale jednak ta moja Polska jest niejako z doskoku. Wyrasta z artykułów, które czytam na emigracji i z osobistych wrażen i spostrzeżeń, które rodzą się, kiedy odwiedzam kraj. Perspektywa jak perspektywa, ograniczona, ale własna. I też – to zauważam czytając starsze moje blogi – ulegająca zmianom.
Żyjąc poza krajem wciąż, a może tym bardziej i tym dotkliwiej, zmagam się z tym, co dzisiaj znaczy być Polakiem, żyjącym na przysłowiowym Zachodzie, co znaczy żyć w dwóch kulturach jednocześnie (naprzemiennie), a w żadnej tak naprawdę? I czy to tak naprawdę – to swoiste zagłębienie w jednym miejscu i języku – jest na dłuższą metę prawdziwsze niż takie ot emigracyjne lektury i przemyślenia? Co to w praktyce znaczy być „Polakiem, wyczuwającym obecność świata”, jak pisał Gombrowicz, a co – być emigrantem, wyczuwającym obecność Polski…?
Za dużo tu znaków zapytania, a mimo to ten ciąg pytań mnie uspokaja, daje myślom kierunek, zakorzenia w słowie, w rozmowie z drugim człowiekiem. Jednej Polski nie ma (brzmi to jak polityczny slogan, ale nie ma z tym nic wspólnego) – spacerując po październikowej plaży, Polska staje się dla mnie wspomnieniem dzieciństwa, oazą, schronieniem przed światem szybkim, koncernowym, praktycznym, niemieckim. Alternatywą i wytchnieniem. Ucieczką i powrotem jednocześnie.
Kiedy po spacerze wracam do hotelowego pokoju i włączam telewizor, program pierwszy, wiadomości, Polska staje się upiorem, thrillerem psychologicznym, na który patrzę z dystansu i analizuję jak reklamę – podniesione głosy, sugestywne migawki , podsycanie emocji, ataki, oszczerstwa, kampania pełną gębą… Tą Polskę wyłączam, bo mogę, choć wiem, że dzieje się dalej, że nie wystarczy przełączyć program, zamknąć oczy, wyjechać…
Tu, w małym miasteczku w Hesji, Polska jest sklepem z masłem Łaciate za 4 euro (!) i pierogami w podobnej cenie, jest twardym akcentem, jest dziwieniem się i zaszywaniem w swojej społeczności, albo też, z drugiej strony, jest czapką niewidką, całkowitym osadzeniem się, wygodnym, ale też politycznie pasywnym. Jest dorabianiem się, szukaniem ofert, czasem przekrętami i cwaniactwem, ale też wspaniałą emigracyjną literaturą i chęcią niesienia pomocy, szczególnie sobie podobnym, ale nie tylko.
Polska to tak wiele, możnaby pisać i pisać. Nie pod wszystkim się podpisuję, nie z wszystkiego jestem dumna, ale podziwiam różnorodność. Gombrowicz pisze „Ta moja polskość, której doświadczam na każdym kroku za granicą, prawie mnie śmieszy – w takim człowieku jak ja niby to „wyzwolonym“ ze wszystkich więzów. (76)”
Polska jest w nim. Głęboko i – zaryzykowałabym tezę – że im bardziej próbuje ją nazwać, zanalizować i tym sposobem się z niej wyzwolić, tym bardziej ją w sobie zakorzenia i odkrywa na nowo.
Polska staje się wtedy powtórnie, już świadomie, jego. Staje się na papierze.
Z każdym słowem, które jej poświęca, obojętnie czy szyderczym czy pełnym uznania (tych pierwszych było u Gombrowicza zdecydowanie więcej), daje jej siłę, rodzi ją na nowo, tysiące kilometrów od ziemi, którą ktoś kiedyś nazwał polską (świadomie, z małej).
2 komentarze
Roxana
Polska… Niemcy… Emigracja…
Dziekuje Ci za ten tekst, który choc na chwile zacheca do zatrzymania sie i zastanowienia.
Pozdrawiam serdecznie
Roxana
Roxana
Polska… Niemcy… Emigracja…
Dziekuje Ci za ten tekst, który choc na chwile zmusza do zatrzymania sie i zastanowienia nad wlasnymi przemysleniami.
Pozdrawiam serdecznie
Roxana