Za dużo słów, za mało ciała czyli powroty do biur
Gdy ją piewszy raz zobaczyłam, wydała mi się dużo wyższa niż na ekranie. Mówiła kiedyś coś o koszykówce, ale jakoś tego nie zajestrowałam, jej głowa w kamerce wydawała się mała, to pomyślałam, że reszta też mała. Nawet nie pomyślałam, tylko założyłam, a założenie jest przecież szybsze niż myśl. Dopiero gdy ją zobaczyłam na żywo, zdałam sobie z tego sprawę. Pół roku rozmawiałam z kimś, kto w mojej głowie miał najwyżej 168 cm wzrostu.
Stale coś zakładamy, nieświadomie dodajemy niewidoczne części układanki, twarzy dorysowujemy ciało, a ciału osobowość. Lepsze fałszywe i całe niż jakieś dziury i braki. Nazywamy to interpretacją, ale czasem to raczej kwestia wyobraźni i zniecierpliwienia, pójścia na skróty swoimi własnymi ścieżkami i uprzedzeniami.
Bo w wirtualnej przestrzeni tak naprawdę wiemy bardzo mało, tu budujemy sobie mnóstwo mostków i mosteczków, podestów, wzmocnień, połączeń z naszą rzeczywistością…
Ot tak na przykład w takiej telekonferencji…
Człowiek skupia się na głosie, na słowach i wyobraża sobie, że to wystarczy. Cała reszta nam ucieka – gesty, drobne oznaki zdenerwowania albo zniecierpliwienia, dłonie, które się nagle splotły, ale poza kamerką, więc co z tego?
W tym digitalnym świecie trzeba każdemu wierzyć właśnie na słowo. Nic innego nam nie zostało, nic innego nie widać. Na początku było słowo i jakby na tym się teraz skończyło.
Ale odbiegam. W końcu się spotkałyśmy na żywo i wtedy zauważyłam, że ma ona nie tylko głos i masę zmartwień, ale też długie nogi, obfite biodra i umięśnione ręce. Wydawała się silniejsza niż w sieci, bardziej zakorzeniona. Coś przestało mi pasować.
– Myślałaś, że jestem niższa, co?
– Szczerze mówiąc, tak.
– Jak wszyscy. Może przez to, że się garbię….A może, że nie wierzę w siebie.
– A w innych wierzysz?
– Zaczynamy bez wstępów, jak w sieci, co?
Obie się zaśmiałyśmy i w milczeniu poszłyśmy zrobić sobie kawę w kuchni – tak, jak robiło się to przed pandemią. Chociaż pewnie wtedy coś tam sie mówiło, jakieś wstępy nie wstępy, ale kto to jeszcze po tych dwóch latach zamknięcia pamięta? Patrzymy na nasze stopy jakby były ciekawsze od oczu, albo choć bezpieczniejsze. Bo między nami nie ma dziś ekranu, nie ma nic. Jej stopy są większe niż moje.
Znałyśmy się tylko z pandemi, z okoliczności wyjatkowych, a teraz trzeba było ustalić jakąś nową codzienność, nowe rytuały, coś poza rozmowami na temat. Wiedziałyśmy o sobie więcej niż na pierwsze prawdziwe spotkanie przystało. Słów wymieniłyśmy za dużo, a spojrzeń za mało i ciężko to było tak szybko nadrobić.
– Dziwnie tak, spotkać się po pół roku rozmów – powiedziała, a ja przytaknęłam – ale brakuje mi tego kontaktu. Miło cię poznać – powiedziała, podała mi rękę i zaśmiałyśmy się.
Byłam jej coachem, opowiedziała mi już sporo o sobie, dlatego było to zabawne, to wyciągnięce dłoni bez środków dezynfekujących, bez żadnych środków ostrożności, zbliżenie jakby nigdy nic. Kiedyś narzekałam na te formalia, ale teraz jakby na nowo je odkrywam.
Nawet gdy o niej piszę, mam mnóstwo słów w głowie – historii, które powierzyła mi na jednej z wielu telekonferencji. Za dużo słów, a za mało ciała, tak jakbym rozmawiała z duchem, jakby nie ta wysoka, lekko zgarbiona brunetka powierzyła mi swoje troski, ale jakiś abstrakcyjny człowiek, kosmita albo może właśnie duch.
Ale po kolei. Zadzwoniła do mnie i powiedziała, że szefowa zasugerowała, żebym ją „pocoachowała”, bo ma tematy. Nie temat, ale tematy. Tak to się tu ogólnikowo nazywa. Themen. Zawiesza się wtedy głos i wie, że chodzi o coś związanego z emocjami, coś na tyle osobistego, że lepiej nic nie dopowiadać, bo tutaj ludzie w pracy boją się obszaru osobistego jak ognia.
Często powołują się wtedy na Datenschutz (ochrona danych osobistych), ale tak naprawdę to tylko przykrywka dla tej wrodzonej albo wpojonej im ostrożności, strażnik jasnej linii między między pracą a przestrzenią osobistą, fachem a emocjami.
Ja jestem niby fachowiec od emocji i większość ludzi tu nie bardzo wie, co z tym całym fantem (fachem) zrobić. Boją się mnie tak jak boją się psychologów. Muszę uważać, co mówię, śmieją się wtedy i ja też się śmieję, bo to niby taki żart, ale w duchu każdy wie, że to prawda. Czasem zastanawiam się, jakie to trzeba mieć myśli, żeby aż tak mieć się na baczności? Ale chyba nawet nie o treści tu chodzi, które mają w głowach, tylko raczej o strachy per se. Albo strach, w liczbie pojedynczej. Ten podstawowy – przed dezaprobatą, zwolnieniem, śmiercią społeczną, śmiercią. Jeden i ten sam strach.
Ona nie wygląda na strachliwą, tylko lekko zdezorientowaną.
– Jak mnie zatrudniali, to chcialam ich koniecznie poznać, zobaczyć na żywo. Zgodzili się, ale nie sądziłam, że będzie to jedyne spotkanie…już dość mam tego home office. Ani to home, ani office tak naprawdę… Nowym pracownikom jest najciężej. Wchodzą w nową sytuację, ale tak naprawdę nie wchodzą w nic, wszystko jest na niby. Te wszystkie tła internetowe z pięknymi krajobrazami, z których wyłaniają się głowy, zupełnie do nich nie pasujące. Jak żyrafy w zoo.
– Ale przynajmniej od razu widzisz, kto za czym tęskni… – szukam światełka w tym wirtualnym tunelu.
– Raczej, kto się jak styliyzuje… – odwraca się i siada za stołem. Nie zauważam jej twarzy, na ekranie nic by mi nie umknęło.
– A w realu nie ma stylizacji? Też jest, może nawet bardziej…
– Jest, ale masz ograniczone możliwości. Real zawsze coś ze stylizacji zdradzi. Oczy ludzi wyławiają fałsz. W necie jest to trudniejsze…
Nie wiem, czy jej wierzyć, nie przywykłam do tego ciała, siadającego za stołem, do tych prawie dwóch metrów, do tych ogromnych stóp. Gdybyśmy były teraz online, pewnie bym wiedziała, co powiedzieć. Jak to poprowadzić. A tak pijemy kawę z pianką i jest dobrze. Zaczynamy.